Jedz, módl się, kochaj - Elizabeth Gilbert
Książkę „Jedz, módl się, kochaj” zakupiła dla siebie moja mama. Było
to mniej więcej cztery lata temu i wówczas uważałam, że jest to jak dla
mnie zbyt kobieca i dorosła literatura. Obejrzałam natomiast film. Nie
zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, ot taki sobie dosyć niezły
film. Z czasem jednak, coraz częściej zdarzało mi się zerkać w stronę,
stojącej na półce książki. Najwyraźniej dojrzałam i przekonałam się do
tematyki, poruszającej kwestie poszukiwania siebie. Nastawiłam się na
ciekawą i inspirującą lekturę, a czy ją otrzymałam?
Amerykańska dziennikarka, Elizabeth
Gilbert po trudnym rozwodzie i wielu
zawirowaniach życiowych, które doprowadziły do jej rozchwiania emocjonalnego,
postanowiła spędzić rok na próbie odnalezienia równowagi. Straciła w życiu
poczucie sensu, zapragnęła na nowo się odnaleźć. Swoją podróż po świecie, ale i
po własnym wnętrzu zaplanowała zatem na trzy etapy. Pierwsze miesiące spędziła
we Włoszech, gdzie pragnęła poznać smak prawdziwej, niczym niewymuszonej
radości. Zgłębiając język włoski i zajadając specjalności kuchni włoskiej,
uczyła się korzystać z przyjemności. Następnie udała się do Indii, a konkretnie
do aśramy, by odnaleźć spokój i ukojenie. Jej wyprawa zakończyła się pobytem w
Indonezji, który miał służyć osiągnięciu równowagi, pomiędzy włoskim skupianiem
się na przyjemnościach, a indyjską wymagającą medytacją. Swoje przeżycia i
zmagania, związane z tą niezwykłą podróżą, autorka opisała właśnie w książce „Jedz, módl
się kochaj”.
Książka podzielona jest na trzy
części, odpowiadające kolejnym etapom autorki. Tymczasem zanim przenosimy się
do Włoch, Elizabeth Gilbert serwuje czytelnikowi całkiem szczegółowy opis
swoich przeżyć. Nie byłoby w tym nic dziwnego, poniekąd stanowi to wyjaśnienie jej
motywacji do odbycia takiej podróży. Rozwód z całą pewnością nigdy nie jest
czymś przyjemnym. Jednakże w tym przypadku odnosiłam wrażenie, jak gdyby
autorka usilnie starała się pokazać jak dużo w jego trakcie wycierpiała i jak
bardzo dramatyczny był jej późniejszy związek. Pozornie zakończywszy ten temat,
w miarę upływu stron wracała do niego raz za razem. Nie spodobało mi się, że
mimo próby ukształtowania się na nowo, cały czas rozdrapywała stare rany.
Niekiedy zdarzało mi się myśleć, że z tej pani Elizabeth musi być niezła
egoistka. Rozumiem, że książka z założenia miała być poświęcona jej osobistym
przeżyciom. Niemniej jednak, moim
zdaniem powinna poświęcić więcej uwagi odwiedzanym przez siebie wspaniałym i
tak bardzo różnorodnym miejscom, zamiast zamęczać czytelnika po raz wtóry tymi
samymi przemyśleniami. Zdecydowanie najsłabiej pod tym względem wypada część
poświęcona Indiom. Relacja z pobytu w Italii i Indonezji była całkiem niezła,
pokazywała różne aspekty pobytu w tych miejscach. Dowiedziałam się dzięki temu
kilku ciekawych rzeczy. Natomiast, czytając o Indiach, mówiąc szczerze
wynudziłam się i męczyłam, żeby przez to przebrnąć. Zdaję sobie sprawę, że
pobyt w aśramie nie należy do najbardziej ekscytujących rzeczy. Mimo to, Indie
są tak bogatym kulturowo krajem, że warto byłoby nieco urozmaicić swoją
opowieść. Zamiast tego, otrzymujemy monotonny opis próby osiągnięcia doskonałości
w medytacji i całe mnóstwo metafor, które zdaniem autorki pewnie miały
przybliżyć czytelnikowi jej przeżycia. Jak gdyby autorka nie potrafiła w
pigułce uchwycić istoty, skądinąd ciekawego tematu jakim jest medytacją i tylko nieustannie wokół niego krążyła.
Odchodząc jednak od negatywnych
stron tej książki, muszę stwierdzić, że nie była to wcale aż taka kiepska
lektura! Wydaje mi się, że spodziewałam się po niej czegoś innego, mimo to nie
uważam czasu, który jej poświęciłam za zmarnowany. Jest to po prostu lekka
lektura i choć nie wnosi ona zbyt wiele do naszego życia, jest pozytywna w
swoim wydźwięku i koniec końców, niektóre jej fragmenty napawają optymizmem.
Jeśli czujecie się zainteresowani tą książką, warto spróbować, nawet jeśli podobnie
jak mnie nie powali Was ona na kolana, jest szansa, że całkiem nieźle wypełni
kilka słonecznych, letnich popołudni.
Ostatecznie jesteśmy tym, co myślimy. Nasze emocje są niewolnikami naszych myśli, a my jesteśmy niewolnikami naszych emocji.
Nie przebrnęłam przez nią. Odłożyłam po przeczytaniu tytułu jednego z rozdziałów, było to coś w stylu ".. i nawet tam w majtkach czuję się inaczej" ;)
OdpowiedzUsuńHahah, mnie też denerwowały tego rodzaju głębokie przemyślenia :D
UsuńTrochę się obawiam tej książki, ale może sięgnę po nią w przyszłości, bo jednak mnie interesuje :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemna, lekka książka. Bardzo pozytywna:)
OdpowiedzUsuńwidziałam film, który mnie nie porwał i po książkę nie sięgnę, mam dosyć takich opowieści na pewien czas.
OdpowiedzUsuńJakoś średnio interesują mnie przeżycia tej autorki. Spasuję. :)
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia odnośnie tej lektury
OdpowiedzUsuń